Karygodnie długo mnie na forum nie było... ;-) Dziś przychodzę za to z opowieścią o moich legalnych "kopcówkach do wypuszczenia" -
Formica pratensis.
Kolonię mam już jakiś czas, bo od września 2019, ale dopiero teraz znalazłem po pierwsze czas na to, żeby trochę je opisać, a po drugie nie chciałem tak od razu, na świeżo.
Od początku. Jak wiadomo,
F. pratensis jest jednym z sześciu gatunków, które są u nas chronione. Są "tylko" pod ochroną częściową, ale w zasadzie dla większości osób nie ma to żadnego znaczenia, bo zakazy (w tym chwytania, przetrzymywania itd.) są dokładnie identyczne, jak w przypadku gatunków chronionych ściśle. Różni się organ wydający zgodę na zabijanie osobników - chronione ściśle - GDOŚ (Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska), chronione częściowo - RDOŚ (Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska). Pisałem kiedyś o tym szerzej
>TUTAJ<, więc chętnych na aspekty prawne i ogólne, krótkie informacje o tzw. kopcówkach, zapraszam do lektury.
Pomimo tego, że mam kilka imiennych zgód dotyczących chronionych owadów (np. odłów, zabijanie i przechowywanie chronionych mrówek na terenie Wielkopolski), które potrzebne mi są "służbowo" i załatwiane były przez mój Instytut, w tym przypadku postanowiłem o taką zgodę postarać się prywatnie. To, co zrobiłem, może więc teoretycznie zrobić każdy - nie trzeba żadnych uczelnianych "pleców". Po prostu wniosek do RDOSiu trzeba dobrze umotywować i skrupulatnie go wypełnić. Ważna sprawa - RDOŚ ma kompetencje, żeby wydawać decyzje obowiązujące wyłącznie na terenie własnego województwa. Chcąc na przykład daną mrówkę złapać w innym województwie, albo nawet ją tam tymczasowo posiadać, trzeba albo złożyć także wniosek do innego RDOSiu, albo do GDOSiu, który może wydać decyzję obowiązującą w wielu (albo wszystkich) województwach. Dość przynudzania... ;-)
Ja swój wniosek złożyłem jakoś w pierwszej połowie sierpnia 2019, zgodę otrzymałem na początku września 2019. Na szczęście mieszkam w okolicy, gdzie po pierwsze
F. pratensis jest bardzo dużo i to dosłownie przy domu, a po drugie obserwuję od dwóch (teraz trzech) sezonów, że roją się tutaj także w drugim pokoleniu w sierpniu i wrześniu. W związku z tym kilka dni po otrzymaniu zgody udało mi się złapać legalnie następującą królową:
Mając na uwadze średnie wyniki w adopcji
F. pratensis na
F. fusca z daaalekiej przeszłości, jak również i fakt, że ten gatunek zdecydowanie najczęściej pasożytuje w naturze na
F. cunicularia, postanowiłem zaadoptować królowej robotnice właśnie tego gatunku. Na łąkach wokół mojego domu jest co najmniej 5 kopców
F. pratensis, kilkanaście gniazd
F. cunicularia, za to praktycznie nie ma w bezpośredniej ich okolicy
F. fusca. Dane literaturowe również potwierdzają fakt, że
F. pratensis najczęściej pasożytuje na
F. cunicularia.
W związku z tym królowa otrzymała około 50 robotnic i 250 poczwarek tego gatunku. Na samym początku trzymałem taką ekipę w gnieździe 3d wielkości 9x9 cm, połączonym z niewielką areną. W momencie, kiedy z kokonów wyszły wszystkie robotnice
F. cunicularia, podłączyłem je do docelowego lokum. Przy przeprowadzce zauważyłem, że solidnie odkarmiona przez robotnice królowa zdążyła złożyć już całkiem solidny pakiet jaj.
Do samego gniazda przejdę za moment, najpierw krótko opiszę dalszy los kolonii. Larwy
Formica s.str. jedzą dużo i rosną szybko, z tego względu zaczęły od tego momentu dostawać naprawdę dużo białka. Owady, pająki, mięso... larwy rosły, królowa składała jaja. Chciałem je nawet zimować, ale ich rozwój tego nie umożliwiał i ostatecznie w swoim pierwszym roku nie poszły spać. Krótsze dni zrobiły jednak swoje i zimą królowa składała co prawda jaja, ale zdecydowanie mniej, niż zaczęła na przykład składać w przeciągu ostatnich kilku dni.
Stan na chwilę obecną wygląda następująco. Formikarium zamieszkuje królowa, około 300 robotnic
F. cunicularia + około 1200 (może więcej) robotnic
F. pratensis. Co ciekawe, pierwsze pokolenie robotnic
F. pratensis jest praktycznie nieodróżnialne na oko od robotnic
F. cunicularia. Ta sama wielkość, to samo ubarwienie... dopiero owłosienie ukazuje różnicę. Kolejne generacje wyglądają coraz lepiej oraz są coraz większe, ale to jeszcze nie to, co obserwować można w dojrzałych koloniach tego gatunku.
Teraz kilka słów i zdjęć dotyczących ich rezydencji.
Zacznijmy od wybiegu. To, co zawsze pociągało mnie w hodowli zwierząt, to możliwość odtworzenia kawałka natury. Dlatego zawsze najbardziej lubiłem akwaria, czy terraria, biotopowe. Tutaj o tyle jestem zadowolony, że każdy element wystroju (z wyłączeniem korka w części gniazdowej i pająka - o nim za chwilę ;-) ), pochodzi dokładnie z tego samego środowiska (czyli łąk i nieużytków przy moim domu), co królowa. Włączając w to podłoże i poroże sarny. :-)
Tak więc prezentuje się sama arena (30x20x10 cm):
Dojrzeć tam można jedną ciekawostkę, czyli dodatkowego mieszkańca. Pewnego razu wrzuciłem tego nasosznika (
Pholcus sp.) jako pokarm dla mrówek, a ten postanowił przeżyć i zamieszkać sobie z nimi. Oczywiście czasem skubnie sobie jakąś robotnicę (co widać po dość "najedzonym" odwłoku ;-) ), ale postanowiłem go z nimi zostawić.
Z wybiegu przechodzimy do pierwszej części gniazdowej. Szklane gniazdo podłączone jest wężykiem, które mrówki postanowiły potraktować jako miejsce, gdzie usypią sobie niewielki kopiec.
Pierwsza część gniazdowa. Tutaj chciałem co nieco dopisać, bo miałem nieco inny pomysł na to gniazdo, niż mrówki ostatecznie postanowiły mieć. Korek wyciąłem specjalnie w takim kształcie, żeby w tym zagłębieniu na środku zaczęły wrzucać elementy traw, tworząc przez to kopiec. Co ciekawe, na początku nawet zaczęły tak robić (nie mam niestety zdjęć z tamtego okresu), ale potem ten swój niewielki kopiec zaczęły albo przerzucać na lewą stronę gniazda, albo w ogóle wyrzucać na arenę, więc na chwilę obecną w miejscu, gdzie miał być kopiec, nie ma nic...
...w związku z tym, postanowiłem podłączyć im drugą część gniazdową, tym razem zupełnie pustą. Skoro przerzucały te roślinne elementy na lewą stronę gniazda z korkiem, może ostatecznie zaniosą je do tego pustego gniazda. Okazało się, że w tym miejscu na szczęście postanowiły zrobić tak, jak chciałem. Sukcesywnie zacząłem więc dorzucać im elementów traw i małych gałązek do gniazda z korkiem (z góry, do tego wgłębienia), a one skrupulatnie wynosiły je do pustej części gniazdowej. W chwili obecnej wygląda to tak.
Mam wrażenie, że na początku było to tylko chaotycznym śmietnikiem, a nie przemyślanym kopcem. Niedawno postanowiłem podłączyć im do tego kabel grzewczy od tyłu (wcześniej miały go w górnej części gniazda z korkiem - nie pomogło) i zaczęły w tej "kupie badyli" nieśmiało drążyć korytarze i pierwsze komory (trochę widać je prześwitujące na tym zdjęciu). Na razie są to chyba początki, ale widzę w tym potencjał do powstania faktycznego kopca, do wygrzewania poczwarek.
Na chwilę obecną dramatycznie szybko przybywa potomstwa, ale widzę, że królowa składa jaja dużymi porcjami, po których następuje jakaś przerwa. Obecnie większość potomstwa to niewielkie larwy, choć jest też kilka większych. Bywały momenty, gdzie całe gniazdo wypełnione było "ryżem". :-)
Kilka zdjęć:
Niedługo planuję podłączyć im drugą, taką samą arenę. Jeśli chodzi o gniazda, to na chwilę obecną jeszcze przez jakiś czas się pomieszczą, ale jeśli dołączę kolejne, może dla odmiany będzie teraz z wypełnieniem ziemnym.
Kilka słów na koniec.
Często można spotkać się z opiniami, że
Formica s.str. zagazowują się w sztucznych gniazdach kwasem mrówkowym. Z moich doświadczeń na razie wynika, że robotnice wyklute w naturze - owszem. Te, wyklute w niewoli zachowują się - przynajmniej na razie - dość grzecznie. Można machać im ręką przed gniazdem i nie reagują na to. Są za to bardzo wrażliwe na drgania. Cała ich rezydencja stoi na półce przykręconej do ściany i są tam tylko one. Nie wyobrażam sobie trzymania tych mrówek na regale, biurku, czy innym meblu, które narażone jest na jakiekolwiek drgania. Tutaj panika przy najmniejszym drganiu jest dużo większa, niż przy jakimkolwiek innym gatunku, z którym miałem okazję mieć do czynienia. Na szczęście nie tryskają przy tym kwasem. Na wszelki wypadek szklane przykrywki do gniazd leżą na szpilkach entomologicznych, przez co jest tam szparka na jakieś pół milimetra - daje to jakąś możliwość wentylacji, gdyby postanowiły użyć kwasu w gnieździe.
Na ten moment jest to zdecydowanie moja ulubiona kolonia, ze wszystkich, które miałem w domu. Jeśli kiedyś mnie przerośnie, wrócą skąd przyszły (na co trzeba oddzielnej zgody RDOŚ ;-) ), ale na razie jestem dobrej myśli.