Po dłuższej przerwie, ale... nie wiedziałem jak się nasza próba walki o przetrwanie kolonii skończy. Próbowaliśmy różnych sposobów - od plasterków cytryny i próbówek z olejem na krawędzi, poprzez dość agresywną sugestię wydzielenia kwasu mrówkowego (wrzuciliśmy im kilka przedstawicielek lokalnie występujących gatunków) po ostateczny, jak się okazało (dziś mogę powiedzieć) skuteczny sposób. Kupiliśmy kwas mlekowy. Wyjęliśmy ze starego gniazda korek (pod nim niestety był wcale nie mały cmentarz...) i wszystko obficie spryskaliśmy kwasem. Sporo mrówek padło. Nie umiem ocenić na ile to była kwestia wycieńczenia roztoczami, na ile stresem jaki im zafundowaliśmy a na ile były to już wcześniejsze trupki. Ale efekty widać było dość szybko. Roztocza zniknęły.
Po pierwsze przeprowadziliśmy je do nowego formikarium (stare - do mycia i wyparzania trafiło). Po drugie - zimowanie. Po prawie dwóch miesiącach i powrocie do domu - najpierw powolne ogrzewanie i ziarna. Królowa - nic (w znaczeniu jajek brak). Teraz doszły mączniaki i świerszcze. Królowa... się odblokowała
Pojawiły się pierwsze jajeczka (choć królowa nie czerwi jak szalona
). I teraz czekamy jak sytuacja będzie się rozwijać.